"Kiedy przywódcy dają negatywny przykład, profesjonaliści tym bardziej muszą być sprawiedliwi. Trudno złamać państwo prawa bez wysługiwania się prawnikami; trudno doprowadzać do pokazowych procesów bez wysługiwania się sędziami" (Timothy David Snyder, Dwadzieścia przykazań wolnych ludzi).
Historia, odtworzona z dokładnością, na jaką pozwalają relacje prasowe, jest następująca. Podejrzanemu dziewiętnastolatkowi przedstawiono zarzut popełnienia poważnego przestępstwa. Chłopaka bez problemu zatrzymano. Prokuratura wystąpiła o jego tymczasowe aresztowanie. Przesłuchiwany przez policjantów i prokuratora nie miał obrońcy. Nie miał go także przed sądem, do którego wpłynął wniosek o areszt. Sąd aresztował podejrzanego. Prokurator wnioskował o wyznaczenie mu obrońcy z urzędu po wydaniu postanowienia o aresztowaniu. Obrońca zaskarżył decyzję o areszcie. Sędzia, która orzekała w sądzie odwoławczym, zauważyła, że podejrzany jest niepełnosprawny intelektualnie, przesłuchiwany przez policję do wszystkiego się przyznał, wyjaśnił też, że nie umie czytać i pisać. Pouczenie o prawach, jakie mu przysługują, wręczono mu na piśmie. Sędzia uchyliła postanowienie o tymczasowym aresztowaniu. Dlaczego? Uznała, że chory człowiek, będący analfabetą, powinien mieć obrońcę już od momentu przesłuchania na policji. Po przeprowadzeniu ponownego postępowania, już z udziałem obrońcy, podejrzany trafił na ponad miesiąc do aresztu z oddziałem leczniczym. Niedługo potem biegli psychiatrzy stwierdzili, że w czasie czynu był niepoczytalny. Postępowanie karne zostało umorzone. Chłopak został skierowany na terapię, dostał też obowiązek noszenia elektronicznej obrączki.
Koniec sprawy nie był jednak końcem historii sędzi, która uchyliła postanowienie o aresztowaniu. Sprawą zainteresowało się ministerstwo sprawiedliwości a w ślad za nim rzecznik dyscyplinarny. Ten uznał, że sędzia dopuściła się przewinienia służbowego polegającego na … oczywistej i rażącej obrazie przepisów prawa. Sąd dyscyplinarny przy Sądzie Apelacyjnym zdania tego nie podzielił i wydał wyrok uniewinniający. Taki wyrok nie znalazł uznania w oczach ministra sprawiedliwości i rzecznika dyscyplinarnego. Odwołali się do Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Wyrok sądu dyscyplinarnego pierwszej instancji został zmieniony zaś sędzia ukarana karą upomnienia. Przyzwyczajonym do cywilizacyjnych standardów procesu karnego należy się wyjaśnienie. W postępowaniu dyscyplinarnym wobec sędziów nie ma obecnie zastosowania reguła ne peius. Osoba uniewinniona w pierwszej instancji może być uznana za winną i skazana na każdą kare dyscyplinarną w instancji drugiej, czyli właśnie przez Izbę Dyscyplinarną. W takim wypadku Prawo o ustroju sądów powszechnych przewiduje możliwość odwołania się od wyroku sądu dyscyplinarnego drugiej instancji do innego składu tego sądu, czyli do tej samej Izby Dyscyplinarnej. Teoretycznie zatem, to jeszcze nie koniec.
To, co zarzucono sędziemu jako oczywistą i rażącą obrazę prawa, jest w istocie zastosowaniem w rozstrzygnięciu sądu standardu wynikającego z Dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady 2013/48/UE z 22 października 2013r. w sprawie prawa dostępu do adwokata w postępowaniu karnym. Zgodnie z dyrektywą, państwa członkowskie zapewniają, aby podejrzani mieli prawo dostępu do adwokata w takim terminie i w taki sposób, aby mogli rzeczywiście i skutecznie wykonywać przysługujące im prawo do obrony. Każda osoba, już od chwili poinformowania o tym, że jest podejrzewana o popełnienie przestępstwa, ma prawo do spotykania na osobności i porozumiewania w sposób poufny z obrońcą. Ma także prawo do obecności i skutecznego udziału obrońcy w czasie każdego przesłuchania. Przewidziane przez dyrektywę czasowe odstępstwo zezwalające na przesłuchanie bez zapewnienia dostępu do obrońcy, możliwe jest jedynie na mocy postanowienia sądu lub zaskarżalnego do sądu postanowienia prokuratora. Zrzeczenie się prawa do obrońcy możliwe jest tylko pod warunkiem uprzedniego pouczenia o treści prawa oraz konsekwencjach zrzeczenia. Zrzeczenie musi być dokonane w sposób dobrowolny i jednoznaczny.
Dyrektywa nie została wdrożona w polskim porządku prawnym. Dlaczego? Zdaniem odpowiedzialnych za to władz polskich nie było to konieczne, albowiem w polskim prawie istnieją już przepisy zgodne z dyrektywą. "Implementacja dyrektywy wymaga przepisów tylko wtedy, kiedy nasz stan prawny nie odpowiada treści dyrektywy. Po jej wejściu w życie przeprowadziliśmy analizy i wyszło nam, że nasze krajowe regulacje odpowiadają obowiązkom wynikającym z dyrektywy i zakomunikowaliśmy to Komisji Europejskiej" - powiedział wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak w wypowiedzi dla Polskiej Agencji Prasowej w lutym 2018r. W październiku 2018r., odpowiadając w imieniu ministra sprawiedliwości na wystąpienie Rzecznika Praw Obywatelskich, pisał natomiast: „w wyniku przeprowadzonej przez Ministerstwo Sprawiedliwości analizy obowiązujących przepisów uznano, że są one zgodne z postanowieniami wskazanej dyrektywy. Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które odpowiada za przekazanie Komisji Europejskiej informacji na temat stanu wdrożenia aktów unijnych do prawa polskiego, potwierdziło zgodność prawa polskiego z przedmiotową dyrektywą. W związku z tym nie zachodziła potrzeba wprowadzenia zmian w ustawodawstwie krajowym w tym zakresie”.
Wiceminister Piebiak, skądinąd także sędzia, mógłby odegrać w procesie dyscyplinarnym obwinionej sędzi rolę najważniejszego świadka obrony. Oczyma wyobraźni widzę, jak stojąc przed Izbą Dyscyplinarną Sądu Najwyższego, pouczony o odpowiedzialności karnej za zeznanie nieprawdy lub zatajenie prawdy, siłą swej niekwestionowanej wiarygodności i bijącą wprost z oczu prawdomównością przekonuje do swojego postrzegania rzeczywistości wątpiących i sceptycznych dotychczas dyscyplinarnych inkwizytorów. Zapada wyrok uniewinniający. Inny być nie może. Jeżeli polskie przepisy są zgodne z dyrektywą, nie może być mowy o jakimkolwiek ich naruszeniu przez obwinioną sędzię, nie mówiąc już o ich naruszeniu w sposób oczywisty i rażący. Jakiekolwiek inne rozstrzygniecie, cytując „Cesarza” Kapuścińskiego, byłoby tylko nieodpowiedzialną i Bogu przeciwną herezją.
Gdyby nawet, w co oczywiście nie wierzę, wiceminister sędzia Piebiak inkwizytorów do końca swoim zeznaniem nie przekonał, wyrok uniewinniający mógłby zostać oparty o kontratyp usprawiedliwionego błędu samej obwinionej. Uwierzyła publicznym zapewnieniom wiceministra, że prawo, jakie stosuje w swojej pracy, zapewnia standard ochrony, jakiego oczekiwała od policji i prokuratury w orzeczeniu, które wydała i które stało się przyczyną jej dyscyplinarnych kłopotów. Jeżeli uwierzyły w swej większości sejm i senat, uwierzył rząd, mogła chyba w sposób usprawiedliwiony uwierzyć także sędzia. Czy istnieje słaba strona takiej linii obrony?
O AUTORZE
Radosław Baszuk. Adwokat, obrońca w procesach karnych.